Wielu chorych na schizofrenię, którzy przyjmują leki doustne, z różnych przyczyn (np. małej skuteczności albo dużej liczby działań niepożądanych) po jakimś czasie je odstawia. A nie stosując się do zaleceń lekarza, narażają się na pogorszenie stanu zdrowia. Każdy nawrót choroby powoduje u nich trwałe uszkodzenie mózgu, w którym obumierają neurony. Tacy chorzy stają się mniej sprawni i znacznie częściej wymagają hospitalizacji. Dla wielu z nich dobrym rozwiązaniem byłoby przyjmowanie leku w postaci iniekcji, na którą – w zależności od stanu zdrowia, objawów i przebiegu choroby – nie musieliby się zgłaszać częściej niż raz na dwa lub raz na cztery tygodnie. I pewnie chętnie by się zgłaszali, gdyby Narodowy Fundusz Zdrowia sfinansował im taką terapię.
Psychiatrzy podkreślają, że stosowanie długo działającego neuroleptyku w postaci iniekcji, czyli zastrzyku, który podaje się domięśniowo, jest nie tylko bardzo wygodne , ale też bardzo bezpieczne dla pacjenta. Pozwala mu normalnie funkcjonować. Tym trudniej zrozumieć politykę państwa, które zgodziło się pokrywać koszty takiego sposobu leczenia tylko w przypadku “uporczywego braku współpracy z lekarzem”.
Co to oznacza, wiedzą chyba tylko autorzy tego zapisu – urzędnicy z Ministerstwa Zdrowia. W opinii lekarzy psychiatrów, do których trafiają chorzy na schizofrenię, jest to sztuczna bariera, która pozbawia wielu ich podopiecznych szansy na nowoczesną, skuteczną i bezpieczną terapię. I skazuje ich – osoby bardzo często w młodym wieku – na postępujące inwalidztwo.
Czy nowy minister zdrowia, dr Konstanty Radziwiłł, pochyli się nad losem chorych na schizofrenię?