Pierwsze dziecko poczęte dzięki zapłodnieniu pozaustrojowemu urodziło się w Polsce w 1987 r. w białostockiej klinice ginekologii i położnictwa kierowanej przez prof. Mariana Szamatowicza. Od tego czasu wynaleziono wiele nowych technik medycznego wspomagania rozrodu, a te, które stosowano na początku, zostały znacznie udoskonalone. Nie zmieni to jednak faktu, że in vitro nie jest i nie powinno być panaceum na wszystkie problemy z płodnością.
Początkowo białostocka klinika była jedyną, w której wykonywano zabiegi in vitro. Jednak po jakimś czasie zaczęły powstawać kolejne ośrodki. Obecnie jest ich już kilkadziesiąt. Spora część z nich uczestniczy w rządowym programie leczenia niepłodności, finansowanym ze środków publicznych. Od 1 lipca 2014 r. refundacją objęto leki stymulujące owolucję, dzięki czemu pary zakwalifikowane do zabiegu zapłodnienia pozaustrojowego ponoszą znacznie niższe koszty związane z przygotowaniem do niego.
Pamiętajmy jednak, że in vitro powinno być zabiegiem “ostatniej szansy”, wykonywanym w sytuacji, kiedy zawiodą wszystkie inne możliwości przywrócenia naturalnej płodności parze, która pragnie mieć własne dziecko. Po pierwsze dlatego, że wymaga ingerencji hormonalnej, po drugie – u wielu kobiet powoduje traumę, a po trzecie – rodzi wiele dylematów etycznych.
Jak podkreślają zgodnie eksperci, coraz częściej problem braku potomstwa leży po stronie mężczyzn (w około 60 proc. przypadków!). A niepłodność to cena, jaką płacimy za rozwój cywilizacyjny i wszechobecną “chemizację” życia, do której doprowadziła nasza ignorancja.